Emocje w czasach pandemii – bez strachu, ale z rozwagą

Z dr. Januszem Szelugą, psychiatrą i specjalistą medycyny morskiej i tropikalnej, rozmawia Roman Warszewski

Jakie emocje dominują wśród Polaków w czasie pandemii?

– Lęk i strach albo negacja. Lęk i strach w siedemdziesięciu procentach. Negacja – w trzydziestu.

Żadna z tych emocji nie jest dobra...

– Są to bardzo złe emocje. Niezdrowe. Nie tylko doraźnie. Każda z nich będzie miała negatywne, bardzo dalekosiężne skutki.

Dlaczego strach jest tak spotęgowany?

– Ludzie nie wiedzą, co się dzieje. Ich życie pod wieloma względami zostało wywrócone do góry nogami. Każdy dzień rozpoczyna się od wręcz sadystycznej liturgii strachu – od podawania w mediach liczby wykrytych zakażeń i od liczby zmarłych w ciągu ostatniej doby. Mnie codziennie kojarzy się to z „Dżumą” Alberta Camus, ale nawet jeśli ktoś nie pamięta, że taka książka istnieje, jego lęk i strach wcale nie są mniejsze.

Strach i lęk. Jaka jest między nimi różnica?

– Strach odczuwamy przed czymś konkretnym. Lęk – przed czymś nie do końca zdefiniowanym. Przed czymś co się wokół nas czai – co chce nas dopaść, ale nie wiemy, co to jest i kiedy to nastąpi.

W Polsce mamy w tej chwili mieszankę jednego i drugiego. To bardzo niedobre połączenie.

Potęgowanie strachu ma najpewniej powodować, żeby ludzie stosowali się do zaleceń, mających obniżyć poziom zakażeń: ma skłonić do stosowania maseczek, do utrzymywania dystansu społecznego, do unikania miejsc, gdzie jednorazowo skupionych jest więcej osób...

– Strasząc, trudno zmusić ludzi do trwałej zmiany postaw. Można to co najwyżej zrobić doraźnie. A lęk i strach pozostawiają głębokie szramy w psychice, które za jakiś czas pojawią się i wydadzą swoje niedobre owoce.

Czy negacja tych, którzy dopełniają siedemdziesiąt procent przestraszonych, jest tego przejawem?

– Otóż to. Straszenie z czasem produkuje grupy całkowicie niesterowalne, które nie wiadomo w jakim momencie mogą wywinąć niespodziewanego psikusa. Frustracja wśród tej grupy narasta niepostrzeżenie. Nikt nie przypuszcza, że ona po cichu przybiera na sile. Tymczasem ona jest i w pewnym momencie eksploduje. To więcej niż pewne – tylko nie wiadomo, kiedy to nastąpi. To często niewiadoma dla samych eksplodujących. Bardzo wiele zależy od okoliczności.

Jaka jest pana rada?

– To rada widniejąca w herbie Gdańska: Bez strachu, ale rozważnie. Apeluję przede wszystkim o rozwagę.

Co powoduje długotrwałe życie w lęku i niepewności?

– W organizmie wydziela się hormon strachu – kortyzol. To substancja, która spłyca jakąkolwiek refleksję i eliminuje zastanawianie się nad czymkolwiek oraz rozważanie czegokolwiek. Kortyzol zmusza do natychmiastowej akcji: albo atak, albo ucieczka. Pod wpływem kortyzolu człowiek najnormalniej w świecie głupieje. Jego widzenie z szerokiego zmienia się w tunelowe. Nagle mamy klapki na oczach. Osoba tonąca w – nazwijmy to tak – kortyzolowej zupie – myśli tylko o tym, co będzie za chwilę. Myśli tylko o sobie. Kiedyś, w czasach ludzi pierwotnych, pomagało to w przeżyciu, w ucieczce przed niebezpieczeństwem. Dziś kortyzol wytwarzany w dłuższym czasie jest czymś bardzo szkodliwym.

Jaki jest wpływ kortyzolu na układ odpornościowy?

– Bardzo dobre pytanie: kortyzol znacznie obniża aktywność układu immunologicznego. Kortyzol nas odsłania i eksponuje na niebezpieczeństwa. Jeśli w organizmie jest dużo kortyzolu, jest się bardziej wrażliwym na wszelkie patogeny. Łatwiej zarazić się jakimś paskudztwem, które wisi w powietrzu.

Wirusem?

– Oczywiście. Także koronawirusem! Ale i tego mało – gdy już ktoś się zarazi, kortyzol zaciemniający horyzont myślowy powoduje, że trudniej i ciężej się choruje. Szanse na powrót do zdrowia, gdy cały czas mamy w sobie kortyzolową zupę, są dużo mniejsze, niż gdybyśmy byli mniej przestraszeni i spokojniejsi.

Pełna treść artykułu w najnowszym wydaniu "Żyj Długo".