Tyjemy, bo nie musimy gonić antylopy

O przyczynach otyłości i jej leczeniu z prof. dr hab. n. med. Andrzejem Budzyńskim, Kierownikiem Kliniki Chirurgii Endoskopowej, Metabolicznej oraz Nowotworów Tkanek Miękkich, CM UJ, rozmawia Iza Szumielewicz

Światowa Organizacja Zdrowia orzekła, że epidemia otyłości jest jedną z głównych chorób cywilizacyjnych. Szczególnie zagrożona jest Europa. W ciągu ostatnich 20 lat trzykrotnie przybyło ludzi otyłych. Wszyscy wiemy, że winna temu jest m.in. dieta śmieciowa. Ale wydaje mi się, że w równym stopniu odpowiedzialny jest styl życia. Co Pan o tym sądzi?

To jest największy paradoks ludzkości. Polega na tym, że odwiecznym marzeniem człowieka było nie pracować, a móc się najeść. Dążenie do sytości to jeden z najsilniejszych mechanizmów ewolucyjnych. Nas jako zwierzęta miał zabić głód, przeciwnik albo infekcja. Z tymi trzema rzeczami mieliśmy nauczyć się walczyć. Instynkt głodu potrafił popychać ludzi do strasznych czynów, w tym do zjadania innych ludzi. Teraz to, co przez całe wieki było najbardziej pożądane, nagle się na nas zemściło. Jedzenie stało się dostępne dla wszystkich, a produkcja żywności – relatywnie tania. Słowo „majonez” w XIX wieku kojarzyło się z trudnodostępny delikatesem; teraz majonez krzyczy do nas z każdej półki: zjedz mnie! A to jest sam olej, sam tłuszcz. To tylko jeden z niezliczonej listy przykładów.

Jedzenie atakuje nas zewsząd. Każda uroczystość czy spotkanie towarzyskie wiąże się nieodzownie z jedzeniem. Tłuszcz zresztą jest największym nośnikiem smaku i ma dwa razy więcej kalorii niż cukier, choć to on jest obwiniany za całe zło tego świata.

Ale tłuszcz nie uzależnia tak jak cukier

Owszem, cukier uzależnia, ale to tłuszcz sprawia, że jedzenie smakuje nam bardziej. Również to słodkie. A już najgorsza jest mieszanka obu tych rzeczy naraz.

A co z trybem życia?

To jest druga rzecz, którą zmieniła cywilizacja. Zastępujemy codzienną aktywność – tę najzdrowszą i najbardziej fizjologiczną – maszynami, które nas od niej uwalniają. My po to jedzenie jeździmy samochodem. Nawet na siłownię wjeżdżamy windą albo schodami ruchomymi. Nie ruszamy się, bo życie od nas tego nie wymaga. Nie musimy biec za antylopą, żeby ją zjeść. Ta antylopa przybiega do nas i podaje się sama.

Ilu Polaków cierpi na otyłość?

Mamy niestety jeden z najwyższych w Europie wskaźników, jeśli chodzi zarówno o nadwagę jak i otyłość. I jeden z największych przyrostów, jaki dokonał się w Europie. Jesteśmy narodem, który kocha ziemniaki, chleb, sosy, tłuszcze, majonezy. Lubimy się obżerać. Szacunki mówią, że kryteria kwalifikacji do operacji bariatrycznej (BMI powyżej 40 lub 35, jeśli otyłości towarzyszą powikłania) spełnia od 400 tysięcy do 1,2 mln ludzi. To gigantyczna liczba chorych. Nie do wyleczenia współczesnymi metodami.

Dlaczego nie do wyleczenia?

Dlatego, że obecnie jedynym sposobem, który prowadzi do skutecznej i trwałej redukcji masy ciała w przypadku otyłości olbrzymiej jest zabieg operacyjny. Proszę sobie wyobrazić wykonanie operacji dla miliona ludzi. Kto? Gdzie? Kiedy? I za jakie pieniądze? Ponadto, mimo całej skuteczności, chirurgia jest najgorszym sposobem leczenia otyłości. Jest to nieodwracalna forma trwałego okaleczenia ciała, a przy tym wiążąca się z ryzykiem powikłań, w tym śmiertelnych. Metody zachowawcze, choć zwykle nieskuteczne, nie mają tych obciążeń. Nie można umrzeć z powodu zachowawczego leczenia otyłości. Nie wyobrażam sobie chorego z otyłością, który zagłodzi się na śmierć albo „zapływa na śmierć” na basenie. Problemem jest jedynie bardzo niska skuteczność.

Do jakiego momentu osoba z otyłością może odchudzać się sama, a po przekroczeniu jakiej granicy musi się leczyć bariatrycznie, bo nie ma już dla niej innego wyjścia?

To granica arbitralna. W chirurgii bariatrycznej została ona określona jako BMI powyżej 40 lub powyżej 35 z chorobami towarzyszącymi. Tak podaje większość rekomendacji, tak światowych, jak i polskich. Ale nie jest to takie proste. Jeżeli przychodzi młoda dziewczyna, która ma 38,9 BMI i żadnych chorób towarzyszących, wiemy, że z jednej strony nie spełnia kryteriów kwalifikacji do operacji bariatrycznej, ale z drugiej, w ciągu góra pięciu lat je spełni. To może lepiej zoperować ją już teraz? W zasadzie skoro mamy trzymać się zasad kwalifikacji, nie wolno nam tego zrobić. Narażamy się nawet na konsekwencje prawne. Ale logika nakazuje myśleć, że operacja to jedyna możliwa ścieżka rozwiązania problemu tej pacjentki.

Pełna treść artykułu w najnowszym wydaniu "Żyj Długo".