Życie po raz drugi i trzeci

Maćka Kościeszę poznałem osiemnaście lat temu. Był jednym z bohaterów książki „Żyję dzięki vilcacorze. Powroty do zdrowia”, wydanej w roku 2002. Miał wtedy siedemnaście lat, był sympatycznym młodym człowiekiem, który właśnie wchodził w dorosłe życie.

Ciężko chorował. Po operacji nowotworu mózgu, stosował vilcacorę, sangre de drago i kilka innych plantas medicinales z Peru. Niestety, guz nie do końca dało się usunąć. Mimo jego własnego optymizmu i pewności rodziny (mama, tata, siostra), że musi być dobrze, lekarze byli sceptyczni – wątpili, czy przeżyje.

Po osiemnastu latach

Teraz, po kolejnych osiemnastu latach, znów mam go przed sobą. Lubię takie spotkania. To nie jest już Maciek, lecz pan Maciej, lat 35. Młody mężczyzna, który po operacji z roku 2002 bez komplikacji przeżył drugie siedemnaście lat plus jeszcze jeden rok. Przeżył więc swoje drugie poprzednie życie. Jego optymizm był jak najbardziej uzasadniony: na pewno jest wyleczony. Potwierdzają to nie tylko jego słowa i zapisana w nich energia, lecz także badania, które powtarza co pół roku. Przed nim życie numer trzy. Już bez strachu i obawy, że może dojść do wznowy.

– Skąd czerpali państwo pewność, że Maćkowi nic się nie stanie? – pytam ojca Macieja, Zenona Kościeszę, emerytowanego wojskowego, zajmujący wraz z rodziną to samo dwupokojowe mieszkanie na Żoliborzu, w sąsiedztwie Placu Wilsona, które znam sprzed lat.

– Wierzyliśmy, że to, czego nie udało się usunąć w czasie operacji, zwalczy vilcacora i jej kilkoro roślinnych sojuszników. Wiele na ten temat czytaliśmy, bo reszta nowotworu, która pozostała po zabiegu w mózgu Maćka, była nieoperacyjna. Trzeba było więc znaleźć i zastosować to, co w takich sytuacjach obiecywało najlepszy wynik.

– Państwa wybór padł na vilcacorę?

– Tak. Od początku byliśmy przekonani, że właśnie tego potrzebowaliśmy. W pewnym momencie lekarz prowadzący powiedział, że nie wie, co synowi podajemy, ale to coś działa, więc mamy mu to dalej aplikować. Jak to usłyszałem, byłem pewny, że jesteśmy na dobrej drodze.

Maciej vilcacorę (wraz ze wspomaganiem innych roślin) bierze do dziś i nie zamierza z tego rezygnować.

– Myślę, że to jest jedna z przyczyn naszego sukcesu – kontynuuje ojciec Macieja, Zenon Kościesza. – Nasza wytrwałość i to, że nie zachłysnęliśmy się sukcesem sprzed lat. To, że leczenie kontynuujemy do dziś. Oczywiście nie z taką intensywnością jak na początku, ale terapia podtrzymująca trwa do teraz.

Nie ból brzucha, tylko guz

Przypomnijmy pokrótce tę niezwykłą historię.

Wiosną 1998 roku Maciek uderzył głową w stalowy pręt. Kilka dni później zaczęły się wymioty, bóle brzucha, zawroty głowy. Początkowo wydawało się, że mogą to być skutki niestrawności. Zamiast minąć, objawy nasiliły się. Chłopak trafił do szpitala. Szybko okazało się, że zamiast do gastrologa, powinien trafić w ręce neurochirurga.

Tomograf wykazał obecność jakiejś guzowatej masy w pniu mózgu. To prawdopodobnie wyściółczak, nowotwór mózgu – tak brzmiała diagnoza. Guz w prawej półkuli móżdżku, naciekający dno komory IV oraz konar mózgu.

Po operacji pierwotne dolegliwości minęły. Wystąpiły jednak nowe – znacznie gorsze. Pojawiło się wodogłowie. Następnie zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Jakby wszystkiego było mało – przyplątało się jeszcze zapalenie płuc. Trzeba było zakładać, a następnie usuwać (by znowu założyć) układ drenujący komorę mózgu, który odprowadzał do otrzewnej płyn gromadzący się właśnie w komorach mózgu. Ale dren uległ zainfekowaniu. Wdało się zapalenie otrzewnej. Skutki dla organizmu były dewastujące.

Pojawił się niedowład wszystkich kończyn. Chłopak miał oczopląs i kłopoty z mówieniem. Nie mógł chodzić i często tracił przytomność. Trzeba go było karmić przez słomkę. Przez wiele dni trawiła go wysoka gorączka. Tracił kolejne kilogramy. Lekarze nie mieli złudzeń. Mówili rodzicom, że szanse na uratowanie chłopaka są coraz mniejsze. W szpitalu, w którym leżał, niektórzy bezduszni pacjenci zagadywali go: – Co, wybierasz się na spotkanie z kostuchą? On na szczęście tego słyszał, bo na wiele godzin tracił przytomność.

Pełna treść artykułu w najnowszym wydaniu "Żyj Długo".